Gnój (autobiografia)
Wojciech Kurczok
Wydawnictwo: W.A.B., 2003
****
Sam Kuczok pisze o tej książce tak: „Historia rodzinnego piekła, opowiadana przez dziecko, które już to wszystko ma za sobą, ale z jakiś przyczyn dzieckiem być nie przestało.”
PRZEDTEM
Śląsk. Dwupiętrowy dom zbudowany przez ojca Starego K. Miała być służba, ale nie było. Po wojnie trzeba było sprzedać parter. Na chwilę, jak mówili.
Parter kupili Spodniakowie. Pan Spodniak trzymał się dzielnie, gdy mieszkali na Cmentarnej, ale gdy już odłożył odpowiednią kasę i kupili sobie parter w tym domu, coś w nim pękło. Zaczął pić. Po cichu. Po woli. Systematycznie. Codziennie. Żona i córka nie narzekały. Grzeczny był. Ale coś go gryzło. Pewnego zimowego dnia pan Spodniak wstał i wyszedł, gdyż odczul wielką potrzebę nakarmienia sikorek. I zamarzł na ławce ze słoniną w dłoni.
Matka Starego K. nie chciała, aby to ojciec wybierał jej męża, dlatego też postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Sama go sobie wybrała. Tak, tak. Nie była to wielka miłość. Na zabawie wypatrzyła młodzieńca siedzącego pod ścianą. Patrzył zalękniony, nieśmiały na tańczące dziewczyny. Wśród tych wszystkich chłopców siedzących pod ścianą, on jeden nie pił. A kompleksów miał tyle, co i reszta młodzieńców.
Dziadek Alfons, dziadek Starego K. był przaśny, mimo domniemanej 80-tki na koncie. Wszyscy w rodzinie go poważali i bali się go. Spał w trumnie, co by go śmierć nie zaskoczyła. Ale ona i tak to zrobiła. Dziadek Alfons zawsze powtarzał: „Joby chciał jesce ino zoboczyć papiyża i moga umrzyć.” I pojechał do miasta oglądać kroniki. I zobaczył papieża. I śmierć go tam dorwała.
Brat ojca Starego K., Lolek, jako jedyny potrafił zatrzymać w sobie dziecko. Pracował jako pielęgniarz w szpitalu psychiatrycznym przez 25 lat. Przez tę pracę rodzina nie utrzymywała z nim kontaktu, bo jak gdzieś wyczytali, przez tę pracę Lolek co roku nabywa 3% wariactwa. Po śmierci Lolka, Stary K. znalazł w jego mieszkaniu powieść pisaną przez niego. Powieść o mężczyźnie, który w czasie wojny nie udzielił schronienia żydowskiej rodzinie i popadł przez to w psychiczną pułapkę.
Wujek Starego K., Gucio, nieuleczalny melancholik. Wykształcił się na malarza, ale takiego bez pasji i szaleństw. A cóż to za malarz. Więc wrócił niespełniony do domu. Ojciec, by syn się nie zmarnował, załatwił mu pracę w bibliotece, w archiwum, które mieściło się w suterenie. „Jął Gucio czerpać korzyść niespodzianą z podziemnego punktu obserwacyjnego. (…) Gucio obserwował i katalogował nogi przechodzące za oknem.” Nie uwierzycie, wybrał sobie nogi kobiece, te najpiękniejsze, najzgrabniejsze i postanowił, że się z nimi ożeni. Dopiął swojego. Właścicielka tych cudnych nóg urodziła mu córkę i chroniła go przed samym sobą, czyli Gustawa przed Guciem. Niestety wojna odebrała go rodzinie.
Ojciec Starego K. był budowlańcem, dobrym fachowcem. Wojna wywołała u niego panikę, strach, że jego domy zmieniają się w gruz. Chodził więc i sprawdzał co chwila domy, które wybudował, wywołując u mieszkańców oburzenie.
Przedtem było inaczej.
WTEDY
Pejcz. O odpowiedniej strukturze, zapachu. Pejcz. Najlepsza metoda wychowawcza na konia, psa, syna. Metoda uniwersalna. Czasem zamiast pejcza ojciec używał przysłów. Czasem matka sprzeciwiała się tym metodom wychowawczym. Czasem, bo co ona miała do gadania. Oboje jazgotali do siebie sącząc jad i nienawiść. „Nie mogli się dopasować, sami do siebie, gdzieżbym ja więc mógł się wpasować między nimi.”
Dorastałem. Najpierw przedszkole i grupa starszaków. Mój pierwszy bal przebierańców. Pełno na nim strażaków i kowbojów. Ja tak nie chciałem. Ja zostałem przebrany za postać z serialu, który oglądał Stary K. Byłem KURRO HIMENEZ]. Byłem tak onieśmielony tym, że wyglądam inaczej niż pozostali, że gdy zapytano się mnie, kim jestem, odpowiedziałem – kowbojem.
Szkoła. Jedyne z czym mi się kojarzy to ze wszędobylska śliną. „Ślina była pierwszą i skuteczną nauczycielką.” Byłem wątłego zdrowi, więc rodzice wysłali mnie do sanatorium. To chyba ich jedyna wspólnie podjęta decyzja. Cieszyłem się, że Stary K. nie będzie się nade mną znęcał. Jakże się pomyliłem. „Stary K. dobrze wiedział, gdzie mnie posyła (…) tajemnica odzdechlaczania polegała na tym, że to inni mieli mnie nauczyć praw dżungli. Stary K. uznał, że upokorzenie traci swą moc, kiedy się do niego przywyknie, kiedy nabierze regularności, zafundował mi więc nowy rodzaj przemocy, wyręczył się przemyślnie, postanowił odwrócić moją uwagę od siebie, skierować mój strach i niechęć gdzie indziej.”
Uciekłem z sanatorium wraz ze Szczurkiem, chłopakiem z sierocińca. On uciekał do ojca alkoholika. Z listu, jaki od niego dostałem, wynika, że wciąż jest w sierocińcu. „Dotarł wtedy na miejsce, ale ojciec był zbyt pijany, żeby go rozpoznać.” A ja pierwszy raz w życiu byłem w szoku. „Wyglądało na to, że byliśmy sobie potrzebni. Zawiniłem i nie spotkała mnie kara ani żaden wyrok w zawieszeniu; po raz pierwszy w życiu byłem tak zdezorientowany siłą przebaczenia.”
Stary K. wymyślił tzw. sygnał rodowy. Sygnał, na który należało natychmiast reagować. Był to sygnał gwizdany. „Z czasem okazało się, że to bardzo ułatwia wzajemne kontakty między piętrami.”
Dorosłem. Stało się. Zabroniłem matce wchodzić do łazienki podczas moich kąpieli. Potem glos wymykał mi się spod kontroli. Mutacja. „Nie chciałem być mutantem, wolałem być niemową.” Stary K. długo nie mógł do siebie dopuścić myśli, że już się zaczęła we mnie przemiana w samczyka. To on, Stary K. był najlepszym samcem w okolicy. Żadnej konkurencji. I zaczęło się dokuczanie Starego K. i przekazywanie jego mądrości życiowych. O np. takich: „Prawdziwy Mężczyzna powinien sobie umieć wybrać sprawny samochód, rasową kobietę, a jak ma jeszcze pieniądze i stajnię, to i konia pięknego dokupić; pamiętaj, synek, kobieta musi być rasowa, koń piękny, nie odwrotnie.”
POTEM
- „Ten dom się zestarzał. Brzydko, brzydziej niż ludzie.”
- „W tym domu starość mościła sobie barłóg w rozchodzonych kapciach.”
- „Nie mieli pomysłu na starość, tak jak wcześniej nie mieli pomysłów na życie.”
- „Wszystko już się skończyło, kurtyna opadła, trzask krzesełek dawno ucichł, a oni pozostali na pustej scenie z odegranymi już rolami, bez reżysera i bez widowni.”
Brat Starego K. z butelką taniego piwa zasypiał w nocy przed TV w trakcie oglądania programów erotycznych.
Siostra Starego K. po odmówieniu litanii i wyłączeniu „tego jedynego radia”, szła wyłączyć TV u brata.
Żona Starego K. bez reszty oddała się latynoskim tasiemcom w TV.
Stary K. żył pewnością, że najlepsze w życiu, jeszcze mu się przytrafi, w tym czasie namiętnie grał w totka.
I stało się najgorsze.
Potężne ulewy spowodowały, że wybiło szambo. Woda i gnój zalały piwnice. Nikt z mieszkańców nie pomyślał, aby ratować dobytek. O nie! Oni chodzili i oglądali, czy sąsiednie bloki też tak mają. „Czy aby nie pokrzywdzono ich w stosunku do reszty świata, a jeśli tak, to do jakiego stopnia.”
„Nagle się zatrzęsło. Załomotało. Zapadło. W siebie się wessało. W ziemię wklęsło.” Dom, dom zbudowany przez ojca Starego K. zamienił się w gruz. I zabrał mieszkańców z sobą na tamten świat. Oprócz matki, psa no i mnie. „Ze Starego K. pozostała tylko głowa, tylko wyraz twarzy, którym się żegnał ze światem. Wyraz zdumienia, że zbawienie tak boli.”
„Przez długi czas kładłem się spać wcześniej, bo potrzebowałem jakiejś wróżby, na której mógłbym się wesprzeć.”
„Zapadałem w sen. Ale [rzez sen też uciekałem. Uciekałem od TEGO domu.”
„Uciekałem bezradnie, bezwiednie, beznadziejnie, uciekałem od duchów bezdomnych, od grzechów przygodnych, od dryfów swobodnych, uciekałem bez celów, bez biletów, bez praw, uciekałem we wszystkie strony jednocześnie.”
Im bardziej uciekałem tym bardziej ten dom krępował mi nogi. „I zmęczyłem się śmiertelnie (…) a zanim uległem ostatecznie, zdążyłem stracić mowę. Teraz ziewam. Byłem, już mnie nie ma.”
* * *
Cudownie napisana książka. Fantastycznie opisana rodzina lat 70-tych, mieszkająca gdzieś na Śląsku. Pewnie dla tych, co urodzili się trochę później, to będzie nudna i głupia lektura. Dla mnie rewelacja! Tak przejrzyście, z dystansem, z humorem opisane ówczesne życie, tok myślenia ludzi. Piękne portrety psychologiczne.
Jak wielką wędrówkę odbyliśmy w naszym postrzeganiu świata. Jak wiele zmieniło się w naszej świadomości. Sami się zastanówcie, jak Wy dziś postrzegacie małżeństwo, rodzinę, wychowanie dzieci, stosunki z sąsiadami.
Kiedyś patriarchat rodziny – mąż, ojciec, głowa rodziny. Dziś partnerstwo. Ale czy na pewno nie ma wśród dzisiejszych rodzin dawnego modelu rodziny? Jestem pewna, że wśród nas jest mnóstwo takich Starych K.
Kiedyś kary cielesne to rzecz codzienna. Kara w domu, kara w szkole, kara na religii. Pas, pejcz, groch, linijka. Dyscyplina i uczenie szacunku do starszych. Dziś – bezstresowe wychowanie. Młodzież zna swoje prawa, ale nie obowiązki. Rodzice znają swoje obowiązki, ale czy znają swoje prawa? Czy aby na pewno idziemy w dobrym kierunku?
„Gnój” Kuczoka to przekrój naszego społeczeństwa. Wiecznie niezadowolonego, narzekającego, marudzącego, leniwego, pijącego. Obudźmy się, zanim nasze domy przemienią się w gruz i gnój.
[1] Curro Jiménez hiszpański serial telewizyjny, 1976-1979,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za komentarz